W zeszłym roku kupiłem w jakimś sklepie ogrodniczym sadzonkę narcyza - to taki biały kwiatek, z jakichś powodów funkcjonujący jako symbol próżności. i zapatrzenia w siebie. Tym, którzy pomyslą, że ma to jakiś związek z moją naturą - od razu przyznaję rację. Tym bardziej, że niektórzy z nich niekoniecznie mogą dać swoim odczuciom wyraz na tym blogu. A bywa, że i na tym portalu, oj, bywa...
Nie w tym jednak rzecz. Kwiatek posadziłem, za jakiś czas pąk się rozwinął, pojawił się kwiat. ŻÓŁTY !!! I - po prostu jasny szlag mnie trafił. Poczułem się tak, jakby mi ktoś napaskudził na klombie - albo zrobił kleksa (staropolskie: żyda" na notce).
Zadziałałem odruchowo i emocjonalnie - wyrwałem cały kwiatek - iiii trrrrach - DO PIECA z nim!.
Potem przyszła refleksja - czy nie nazbyt pochopnie zareagowałem? Może należało wykazać się tolerancją, przygarnąć, udomowić?
I druga myśl: czy taka reakcja - to objaw: tylko antyżonkilizmu? czy już antysemityzmu?
Czy ja to wyssałem z mlekiem matki? Czy przyszło z wiekiem i doświadczeniem życiowym?
Czy powinienem się leczyć? Czy od razu dobrowolnie poddać się karze?
Jak żyć, jak żyć? Strach się bać..., normalnie, strach wyjrzeć za próg...