o błyskotliwym niemieckim poczuciu humoru
Zajrzałem na stronę "wPolityce" - i znalazłem tam taką perełkę. Niemcy wyprodukowali serial, kolejną wersję przygód Old Shatterhanda, Winnetou i - no właśnie, i kogo jeszcze?
Jeszcze trzech białych robotników najemnych, przypadkiem narodowości polskiej. O imionach: Zbyszek, Czesiek i Tadek.
Dalej oddaję głos autorowi notki, Grzegorzowi Górnemu:
Powiedział mi o tym profesor Zdzisław Krasnodębski. Nie chciałem wierzyć, tak wydawało się to dziwne. Ale sprawdziłem. Rzeczywiście, było tak, jak opowiadał. Ale od początku. W niemieckiej telewizji pokazywany jest nowy serial o Winnetou i Old Shatterhandzie na podstawie prozy Karola Maya. Pojawiają się w nim nowe wątki, nieobecne zarówno w powieści, jak i w głośnej ekranizacji z lat sześćdziesiątych.
Jednym z nich jest motyw trzech polskich imigrantów. Old Shatterhand najmuje ich do pracy za 3 dolary dziennie przy budowie stodoły. Najemni robotnicy – Zbyszek, Tadek i Czesiek – znajdują wspólny język z westmanem, ponieważ pochodzą z sąsiednich krain – oni ze Śląska, on z Saksonii. Old Shatterhand, jak wiadomo, jest bowiem Niemcem. Trzej Polacy zostają jednak zabici i oskalpowani przez bandytów, którzy winą za ten mord chcą obciążyć Apaczów wraz z ich wodzem Winnetou. Na pogrzebie telewidzowie dowiadują się, jak nazywały się ofiary. To Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert i Tadeusz Różewicz.
Pozostaje zagadką, dlaczego scenarzysta i reżyser zdecydowali się nazwać owych epizodycznych bohaterów westernu, najmujących się do pracy u Niemca, nazwiskami trzech wybitnych polskich poetów. Na marginesie, warto dodać, że wszyscy oni w czasie wojny rzeczywiście pracowali dla Niemców – i to na stanowiskach nieadekwatnych do ich możliwości: Różewicz jako goniec i magazynier, Miłosz jako woźny, a Herbert jako karmiciel wszy.
Prawdę mówiąc, głowię się, jaki stał za tym zamysł twórców filmu, i nie znajduję odpowiedzi. A może Państwo wiedzą o co w tym chodzi?
koniec cytatu
i jak się Państwu podoba? Czyż nie urocze?